MÓZGI NA URLOPIE
czyli „kartoflisko” na półwyspie

Moje życie w przeświadczeniu, że mieszkam na unikatowym w skali europejskiej kawałku Ziemi jest obciążone nadzwyczajną wrażliwością na wszystko to, co urokowi tego miejsca zagraża. Często jednak muszę się przekonywać, że nie wszyscy podzielają taki właśnie stosunek do Półwyspu Helskiego, jego przyrodniczych walorów oraz potrzeb ochrony. Wielu hołduje i powtarza komfortową dla swojego sumienia tezę, iż to letnia „turystyczna stonka” niszczy nam otoczenie, choć roztropnym wiadomo, że to półprawda.

Wśród osób gościnnie bywających na półwyspie bardzo często słyszę opinię, iż TU zaczyna być strasznie, po czym padają pytania – czemu nie chronicie rzeczy oryginalnych , kto za tym stoi, czy ktoś za to odpowiada, dlaczego zabytki kultury materialnej nikną, kto pozwala na takie spustoszenia w krajobrazie, budowę szpetnych obiektów, dlaczego środowisko przyrodnicze jest dewastowane a przybrzeżne rybołówstwo zanika ? Każdy problem i jego wyjaśnienie godne są zapewne wykładu lub seminarium, ale w sprawach prostych byłaby to strata czasu. Jak niektóre sprawy się przedstawiają widać gołym okiem i zbytek ku temu słów.

Weźmy pod uwagę jeden „drobny” problem – niszczenie poboczy półwyspowej drogi na odcinku gminy Władysławowo. To co się tam dzieje zaświadcza nie tylko o intelektualnym i kulturowym poziomie doraźnych turystów, ale także właścicieli okolicznych kempingów, no i władz zarządzających tym terenem przede wszystkim. Jak można kolejnymi przedsięwzięciami i wydawanymi na nie pozwoleniami (!) generować tłok ponad zdolności chłonne nie tylko istniejącej infrastruktury, ale i ekosystemu. To jest podbój (z wymuszeniem !) terenu na rozwój własnego biznesu kosztem przestrzeni publicznej i środowiska naturalnego (chronionego!). Może nie jeden z turystów zaparkowałby na parkingu gdyby takowe były. Problem polega na tym, że ich więcej być nie powinno. Bo więcej oznacza jeszcze więcej ...

Widać, iż władze nie są w stanie (wolę nie myśleć, że po prostu nie chcą) wyegzekwować prawnych przepisów drogowych i ochrony przyrody. To, że postawiono tam (po paru latach nacisków) wyraźniejsze znaki, że parkować na poboczach nie wolno, zdaje się być tylko zabiegiem zamykającym usta tym, którzy od lat się tego domagali.

Dla podkreślenia tożsamości tej ziemi może warto, dodać także informację w języku kaszubskim. Silna regionalna identyfikacja problemu może wzmocnić rangę samokontroli wśród naszej lokalnej społeczności. Nie sądzę aby kierowcy zagraniczni stanowili istotny odsetek nieprawidłowo parkujących. Im zwykle wystarczy międzynarodowy znak zakazu.

Nie zauważyłem, aby ktokolwiek egzekwował wykonalność ich treści. Ile razy przejeżdżam tym strasznym odcinkiem pomiędzy Kuźnicą i Chałupami, widzę dziesiątki samochodów parkujących w miejscach niedozwolonych. Dzieje się to nie tylko na trawiastych poboczach szosy lub w okolicznych krzakach, ale także na dojazdach do kolejowych przejazdów. Mało tego, w nocy bywa na niektórych odcinkach więcej samochodów niż w dzień. A to z powodu organizowanych nocnych dyskotek i tzw. „beach” barów – czegoś, co z uwagi na konieczności ochronne Nadmorskiego Parku Krajobrazowego, wydaje się absurdem, a dla których w cywilizowanym świecie akceptacji nie sposób znaleźć. Za płoszenie ptaków i niszczenie roślinnych siedlisk, łamanie przepisów drogowych są kary. Czy ci, którzy przestrzegania prawa nie pilnują, też podlegają jego egzekucji ? Pytanie raczej retoryczne. Ta zabawa zaczyna być bardzo groźna dla samych jej uczestników. Młodzi, rozkołysani hormonami, alkoholem lub rytmem ludzie w sposób nagły wychodzą z krzaków lub spomiędzy parkujących samochodów na nieoświetloną szosę. Jechać w tym miejscu 70 km na godzinę to niemal planowanie zabójstwa.

Jest lato. Wielu z przedstawicieli samorządowej władzy odpoczywa. O ile turysta wysyła na urlop wraz ze swym ciałem i mózg, samokontrola może (choć nie powinna) mu nawalać. Instytucje władzy tej wady mieć nie mogą. Jak długo będziemy czekać na stosowną refleksję i egzekucję prawa ze strony Urzędu Miasta we Władysławowie, Starostwa Puckiego, Policji, Dyrekcji Urzędu Morskiego i Nadmorskiego Parku Krajobrazowego ?

Po sezonie (niech mózgi wrócą z urlopów, a upał zelżeje) należy podjąć poważną dyskusję nad sposobem zarządzania przestrzenią na tym kempingowym odcinku helskiej szosy. Póki co na nasadzie Półwyspu Heskiego uprawia się kolonialny sposób eksploatacji jego krajobrazowych zasobów.

A może zacząć wydobywać pieniądze od tych, którzy kołami swoich samochodów dokonują orki gleby na poboczach dróg ? Wiele miejsc wygląda jak „kartoflisko” a nie park krajobrazowy. Sądząc po markach parkujących samochodów „kmiotki-oracze” mają „kasę”. Jeśli instytucjom pilnującym porządku brakuje pieniędzy na logistykę, aby wywiązywać się z obowiązków stróży prawa i przyrody to właśnie jest czas na plon. Wystarczy co dzień wypisać kilkaset mandatów za złe parkowanie. Obrachunku dokonamy w czasie najbliższych samorządowych wyborów. Ciekawe kto wówczas zdobędzie, tym razem społeczny, mandat dobrego gospodarza tej ziemi.

Może jednak rację mają „zieloni”, którzy za bardzo przemawiający do kierowców sposób uważają wysypywanie w takich przyrodniczo czułych miejscach paru kilogramów solidnych gwoździ-papiaków. Tańsze to nie tylko od kosztów policyjnego patrolu ale i stawiania dodatkowych znaków drogowych. Akcja taka jeśli była by skuteczna będzie obarczona poważną wadą – nie będzie pieniędzy z mandatów.

A może mandatów ma nie być, gdyż przyzwalający na tłok i jego beneficjanci tego sobie nie życzą?