2005.03.11. "CO NAS ŁĄCZY I DZIELI", artykułu z HB.

CO "NAS" ŁĄCZY I DZIELI

Mało kto ma czas lub nawyk czytania materiałów źródłowych i chętniej polega na informacji zasłyszanej. Postanowiliśmy jednak napisać ten tekst w nadziei, że ktoś go przeczyta i zastanowi się nad sytuacją, jaka zaistniała wobec dotychczasowej działalności i zamierzeń inwestycyjnych Stacji Morskiej, które uzyskały przychylność miasta, powiatu i województwa.
Szukając źródeł antagonizmu pamięć przywołuje parę faktów.

Zaczęło się to dość dawno - 25 lat temu ... Gdy w 1980 roku na kominach naszej placówki (dzierżawionych obiektów byłej wędzarni PPiUR "KOGA") pojawiły się hasła "Chcesz mieć wrzody wejdź do wody" i "Żądamy ochrony Zatoki Puckiej" jakiś rybak krzyczał na studentów, że marnują farbę na bzdurne hasła zamiast wymalować jakieś pomieszczenie. Nieco wcześniej, bo już na przełomie lat 70/80, głośno zaczęliśmy mówić o degradacji zasobów Zatoki Puckiej - o zanieczyszczeniach jej wód, o przełowieniu niektórych gatunków ryb, o chorobach węgorzy. W 1981 roku zorganizowaliśmy największą (do tej pory) w Polsce demonstrację i marsz protestacyjny (z Gdyni do Sopotu) w obronie czystości morza. Wiele ówczesnych haseł na trwałe zapadło w pamięć obserwatorów marszu. "Chcesz mieć wrzody wejdź do wody" do dziś słyszę na plażach. A były jeszcze: "Nie brudzić okna na świat", "Żadne hasło nie pomoże, gdy Warszawa leje w morze" itd. Wydawało się, że działamy w interesie wszystkich, którzy czerpią korzyści z walorów przyrodniczych tego akwenu. Okazało się rychło, że część rybaków zezłościła się, bo przez nas nie mogli sprzedawać złowionych węgorzy, a inni zachwalali wczasowiczom czystość plaż wbrew danym SANEPIDU. Upublicznienie prawdy o stanie środowiska i jego elementach zagroziło pewnej części prowadzonych nad morzem interesów. Przy okazji wyhodowaliśmy sobie pierwszych wrogów. Ale od tego momentu problemy ekologiczne Zatoki Puckiej zaczęto traktować bardziej poważnie i trudno było w tej sprawie milczeć. Chociaż, jak to w Polsce bywało i bywa, wielu uważa, że lepiej nic nie gadać ... jakoś to będzie. A jest tak, że beneficjantami czystej wody jesteśmy dziś wszyscy. Co oczywiście nie znaczy, że ekosystem zatoki jest już zdrowy.

Cztery lata później znaleźli się przeciwnicy przejęcia na własność przez Uniwersytet Gdański byłej wędzarni PPiUR "KOGA" mimo, że brakowało już ryb do wędzenia, nie było ludzi do pracy, a sam obiekt groził zawaleniem. Gdy go wyremontowaliśmy, jakaś społeczna inspekcja związku, który rósł właśnie w siłę, dokonała kontroli świeżo wyremontowanych pomieszczeń Stacji, zarzucając nam estetykę i luksus. Na pytanie na czym on polega, odpowiedzieli: "Bardzo tu czysto!" Jednocześnie Naczelnik Miasta zażądał od uczelni połowy wyremontowanego za pieniądze Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego obiektu na mieszkania dla helan. I "podpuszczeni" ludzie przychodzili do Stacji oglądać obiecane im kwatery. Paru kolejnych rozczarowanych Stacją zapewne w tym czasie przybyło.

Potem, dla tych samych lub podobnych ludzi, powstał kolejny dylemat - budować na Bulwarze Nadmorskim hotel czy fokarium? Mało kto z nich wierzył w istnienie bałtyckich fok, a w pozyskanie funduszy inwestycyjnych - nieliczni. Na szczęście wybrano nową Radę Miejską i to ona zdecydowała, że Stacja Morska powinna mieć możliwości realizowania swoich zamierzeń rozbudowy. Dziś widać, że żaden hotel nie byłby w stanie dać miastu takiej popularności jak fokarium. 400 tysięcy odwiedzających to miejsce rocznie - to przemawia do wyobraźni. Aczkolwiek są tacy, którym i to przeszkadza.

Następnie znaleźli się przeciwnicy budowania przy Stacji Morskiej publicznego akwarium i eksperymentalnej wylęgarni ryb morskich. I nie otrzymaliśmy dla naszych potrzeb niezbędnego gruntu - bo jak powiedział pewien rybak, zajmujemy się nie tymi rybami, co trzeba. No cóż, tak jak patrząc na las nie można w nim przecież widzieć tylko desek, tak patrząc na morze nie należy dostrzegać w nim wyłącznie "zasobów filetów". Upowszechnianie tego poglądu przysparza nam zapewne kolejnych wrogów choć to nasza misja i współczesny fundament zrównoważonego korzystania z zasobów mórz.

Dzisiaj mamy kłopot z projektem "Błękitna Wioska" W czyje teraz interesy ten projekt uderza? Komu zależy na tym aby:
- w Helu było mniej atrakcyjnie i oryginalnie?
- ta część miasta, gdzie Błękitną Wioskę zaplanowano zyskała pro-rozwojowa turystycznie inwestycję?
- ludzie i miasto nie zarobili na tym?
- nie było nowych miejsc pracy?
- wiedza o morzu nie była przekazywana turystom z głębi kraju?
- nie uczono tu o przyrodzie morza, jej ochronie i funkcjonowaniu morskiego ekosystemu?
- nie upowszechniano idei zrównoważonych sposobów eksploatowania zasobów morza?
- nie podejmowano aktywnej ochrony morskich ssaków, ryb, siedlisk?
- nie było "morświnarium"- ośrodka dla prowadzenia badań biologii i zachowania tych zwierząt w stosunku do niebezpiecznych dla nich czynników antropogenicznych?
- młodzież z różnych krajów i środowisk mogła tu przyjeżdżać na obozy integracyjne i edukacyjne?
- nie zrekultywowano potwornie zniszczonego terenu?
- nie było lepszego zaplecza dla przystani rybołówstwa plażowego, a zawód ten poszedł w niepamięć?
- nie było wydmowego parku i atrakcyjnego traktu spacerowego?
- nie było miejsc noclegowych dla tych uczniów szkół i studentów, których nie stać na drogie kwatery?
- turyści byli w Helu wyłącznie w lecie?

Historia lubi się powtarzać. Stacja Morska zyskała nowych recenzentów swojej działalności. Cechuje ich parę istotnych zachowań:

- współcześni adwersarze są gotowi do konfabulacji i fałszerstw materiałów dla zdyskredytowania potencjalnych polemistów lub projektu, bo wiarygodnych argumentów nie posiadają
- nie mają dość cierpliwości, aby przeczytać materiały źródłowe i uczynić wysiłek wyciągając z tego obiektywne wnioski
- unikają konsultacji na dany temat u źródeł, pozostawiając wyrażenie swojego subiektywnego, często irracjonalnego stanowiska na forum publicznym
- do ich wystąpień dochodzi post factum, bo ich większość woli pozostawać anonimowymi i głosić swoje poglądy wyłącznie w swoim hermetycznym środowisku

I tak, jak to często u nas bywa, mimo, że głoszone przez przeciwników Błękitnej Wioski "fakty" nie zgadzają się z rzeczywistością, a wiarygodnych dokumentów nie ma, będzie trzeba podjąć decyzję. Jak? Demokratycznie. Większość przegłosowuje mniejszość. Gorzej potem z taką większością coś konkretnego zrobić. Cytując klasyka: "A może byśmy tak co zaorali? - A co? - A pole. - Eee tam, nie warto." I to jest ta polska koślawość najbardziej sprawiedliwego z ustrojów - demokracji.

W sytuacji jaką mamy, zbyt łatwego wyjaśnienia dostarcza przekonanie, że w takich okolicznościach kieruje ludźmi irracjonalna zawiść. Tu jednak coś podpowiada, iż należy dopatrywać się naruszenia czyichś indywidualnych lub grupowych interesów. Bo trudno dziś przeciwnikom Stacji Morskiej zaprzeczyć, iż rozwój tej akademickiej placówki w Helu nie zaszkodził naszemu miastu. Wręcz przeciwnie, wśród nielicznych innych, nowocześnie prosperujących firm, sprzyjał krajowej i międzynarodowej promocji tego miejsca w sposób niezaprzeczalny. Może niepotrzebnie? Teraz sama placówka oraz projekty jej rozwoju stały się łatwym kąskiem dla swoistego szantażu. Otóż grupa (grupa!) rybaków, przeżywając widmo ekonomicznego kryzysu swojej działalności, bezradna w walce o swoje prawa znalazła (może nieświadomie) w Stacji Morskiej zakładnika. Ów zakładnik ma zaletę specjalną - to "dwa w jednym". To wróg i narzędzie dla liderów awantury. Przypisując mu winę za swoje niepowodzenia, starają się jednocześnie instrumentalnie wykorzystać atuty rozwojowe placówki (projekt Błękitna Wioska) do wygrania swoich zawodowych spraw. Ryzyko ich gry jest duże. Jeśli zamierzenia Stacji Morskiej, blokowane przez spreparowane i wymyślone argumenty (zamknięcie dla rybołówstwa i żeglugi Zatoki Puckiej !!!) nie osiągną zaprojektowanego celu i Błękitna Wioska nie powstanie, to brak spodziewanych zysków przede wszystkim dotknie mieszkańców miasta i regionu. Stracimy wszyscy. Rybacy też.

Krzysztof Skóra, Iwona Kuklik

Artykuł został opublikowany w "Helskiej Blizie" nr 193/194 z dnia 11.03.05