Pod listem protestacyjnym skierowanym do władz Helu podpisało się 511 mieszkańców miasta. Ci ludzie nie chcą dopuścić do uchwalenia założeń projektu miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego, który dotyczy działek w rejonie tzw. Małej Plaży. Boją się, że istota owego planu, intensywnie forsowanego przez część helskiej władzy, zasadza się na próbie wycięciu z krajobrazu miasta sporego fragmentu przestrzeni, łącznie z niebem i perspektywą, i wstawieniu w to puste miejsce sztucznej infrastruktury, na zasadzie przyklejenia "krajobrazowej fototapety" na brudną i odrapana ścianę, na której zgodnie z planem widniał będzie: basen, przebudowany barak, parking, płot oraz trzy nowe drogi przez wydmę. To ostatnie już widać na zatwierdzanym planie, który za chwilę będzie decyzją.
W niedalekiej przyszłości, kiedy sprzedamy ostatnie ziarenko helskiego piasku z tego terenu, wielka "fota" wzbogaci się zapewne o dodatkowe elementy dekoracyjne, barak okaże się rezydencją, bungalowem lub pałacykiem (w stylu kaszubskim?) a może hotelem z palmami, ukulele i z Helu zrobi się "Helolulu". Oczywiście tak jak każe plan, będzie to ośrodek rekreacyjno - edukacyjno-sportowy. Przyszły właściciel odpocznie tu, poćwiczy i będzie nauczał innych, jak być sprytnym i sprytniejszym w walce z dziedzictwem kulturowym, przyrodą i jej ochroniarzami. Zapis planu wypełniając się taką treścią będzie zgodnie z prawem. Że nie tak miało być, będą poniewczasie przekonywać ci, którzy na takie ogólne zapisy niedługo pozwolą.
Stare rybackie miasteczko liczy ponad 4600 mieszkańców. Przyjmuję, że połowa nie posiada jeszcze prawa wyborczego. Kowali, wykuwających los miasta, jest 2300. Sygnatariuszy protestu 511. 1489 osobom jest obojętne, w jakim kierunku pójdzie rozwój Helu: "hawajskim" czy kaszubskim. Jestem w stanie akceptować obywatelską pasywność w wypadku kreowania przyszłości państwa. To organizm dostatecznie duży, by jawił się jako byt abstrakcyjny, oderwany, niepojęty; od piętnastu lat tekturowa atrapa demokracji skrywa przed oczami wyrolowanych wyborców te prawdziwe, bardzo elitarne i bardzo efektywne, grupowo-partyjne mechanizmy rządzące państwem. Ale Hel jest przecież małym miasteczkiem. W takim miejscu wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich i tu realne jest to, co w wielkich miastach nigdy się nie zdarzy: wyborca bez problemu obedrze lokalnego polityka z jego wyborczych szat tkanych z kłamstw, pustych obietnic, maskowanej arogancją głupoty, małostkowości, moralnej tandety, chciwości itp.
O co więc chodzi? Milczenie reszty helan staje się zrozumiałe, jeśli by przyjąć, że są oni potencjalnymi przeciwnikami koncepcji zagospodarowania Małej Plaży przedstawionej przez Uniwersytet Gdański. Każdy człowiek kieruje się własnym rozumieniem tego, co jest racjonalne, a co nie. Dla jednego racjonalne zachowanie to takie, które bierze pod uwagę logikę łańcucha przyczynowo-skutkowego, dla innego - racjonalne jest plucie pod wiatr. Naturalnie, pośród milczących, nie wszyscy są świadomymi oponentami "Błękitnej Wioski", części z nich jest doskonale obojętne, czym zakończy się spór. Na nich nie można liczyć. Kto w nic nie wierzy, nie wierzy także w swoje własne istnienie. Tak czy owak, zdeklarowanych przeciwników potencjalnej "hawajszczyzny" jest tylu, ilu jest.
Chciałbym poznać argumentację tych, którzy optują za basenem, barakiem, parkingiem i płotem wysokim na 2,2 m w tym miejscu. Nie pomylę się, jeśli powiem, że będą to argumenty ekonomiczne i społeczne: pieniądze na miejskie inwestycje, być może także miejsca pracy. Podobnie mówią zwolennicy "Błękitnej Wioski". Ale ci, w przeciwieństwie do tamtych, mają w zanadrzu argument wyjątkowy - sławę jedynego na polskim wybrzeżu i jednego z nielicznych w rejonie Morza Bałtyckiego miasta posiadającego prócz fokarium, morświnarium, wydmowy park, odtworzoną architekturę rybackich checzy, wreszcie ośrodek edukacji morskiej i przyrodniczej dla dzieci i młodzieży z kraju i Europy. Wszystko rzetelne, prawdziwe, naturalne i publiczne (!). Czym jest dzisiaj sława, wie każdy. SŁAWA TO DESZCZ PIENIĄDZY. Forsa wsiąkać będzie w helską glebę od cypla po "mysią" wieżę, każdemu z helan zrosi jego ogródek, gdy tymczasem padając na "Waikiki Beach" może wsiąkać w piasek ogrodzony stalowym płotem z napisami: "Plaża prywatna!", "Wstęp wzbroniony!", "Ostrzeżenie przed głodnymi krokodylami!". Stojąc przed wysokim płotem pozostanie zetrzeć ślinę, która opryskała nam głupie pyski podczas plucia pod wiatr. Sława czyni ludzi, miasta, krainy, miejsca zamożnymi, choć nie przychodzi sama i od razu, jest wynikiem uporu, nieszablonowego myślenia, długiej, ciężkiej i przemyślanej pracy. Mimo to warto po nią sięgnąć.
Małej Plaży i okolic, będących przedmiotem sporu, helanie mogą użyć albo jeden raz (parcelacja i sprzedaż), albo nieskończenie wiele razy. Nie pojmuję, dlaczego część władz miasta optują za tym pierwszym. Cokolwiek mówią na uzasadnienie swego uporu, mnie to nie przekonuje; nikt rozsądny nie marnuje gruntów, z których można wysysać pieniądze w nieskończoność, ku ogólnemu pożytkowi. Może powinienem poszerzyć sobie wyobraźnię, aby ujrzeć intencje zarządzających w całej ich krasie? Może myślę za wąsko, a ze mną tych 511? Mogę domniemywać, że w ratuszu znajduje się jakiś Wydział Poszerzania Wyobraźni, z którego pomocy korzystają albo po prostu wiedzą lepiej. Chciałbym i ja skorzystać z tej technologii myślenia i rządzenia. Prawdopodobna niezdolność do szerokiego spojrzenia na los miasta według ich recepty, rodzi we mnie poczucie absurdalności posiadania sprawnej głowy.
Krystian Piwowarski
|