Przemierzając pociągiem kraj, spoglądałem przez okno pieszcząc oczy sielskim krajobrazem lasów, łąk i pól. Zadziwiała mnie stylistyka nowych wsi i willowych przedmieść. Zdumiewały obsypane śmieciami kolejowe nasypy. Graffiti z murów zaplecza domostw i fabryk biło po oczach. Wniosek płynący z ekranu okiennego "monitora" PKP nasuwał się sam. - Obraz ładny występuje z reguły tam, gdzie nie ma ludzkich siedlisk.
Dość banalna konkluzja rychło przeistoczyła się w próbę diagnozowania stanu własnego umysłu. Chory jestem ?" Na szczęście, obok na siedzeniu, leżał lek w postaci gazet. Zawierały dowód, że moja przypadłość - alergia "na widok" - nie dotyczy tylko mnie. Objawy podobnej nadwrażliwości" ujawnił profesor Aleksander Böhm w lipcowym "Przeglądzie" nr 30, pisząc "Dość szpecenia kraju".
Autor, specjalista w Instytucie Architektury Krajobrazu Politechniki Krakowskiej omawia swawolę urbanistyczną i architektoniczną w Polsce i wskazuje na olbrzymi wpływ tego procederu na wartość ekonomiczną (!) krajobrazu. Apeluje do samorządów gmin, aby ochroniły swój krajobraz przed "kłusownikami". Uważa, że każda inwestycja prócz - do niedawna jakże niechcianej (ale już obowiązującej) - oceny oddziaływania na środowisko przyrodnicze powinna być prawnie poddawana ocenie oddziaływania jej na krajobraz.
Tak oczywiście na razie nie jest. Ludzie z samorządu świadomie lub nie, sami stają się naganiaczami dla krajobrazowego "kłusownictwa". Może wiedzą, że należy chronić gatunki i siedliska. Ale krajobraz ... ? Wielu, gotowych jest szybko sprzedać każdy urokliwy (czytaj atrakcyjny krajobrazowo) skrawek komunalnego gruntu. Mimo, że reprezentują większość lokalnej społeczności, gotowi są wysprzedać "krajobrazowy majątek" współplemieńców i czynią to ponoć w ich imieniu.
Profesor Böhm pisze tak "... krajobraz jest dobrem publicznym, z którego wszyscy możemy korzystać, ale konsekwencje finansowe tego przywileju nie są bezpośrednie, lecz pośrednie. Budując szpetny dom na szczycie góry, właściciel ma nadzieję na piękny widok z okien , ale swoim "dziełem" psuje widok wszystkim pozostałym, którzy wszak nie byli stronami w sprawie i zostali zubożeni często bezwiednie. Zubożeni często w różny sposób, jako właściciele okolicznych nieruchomości, goście pobliskiej kawiarni, pasażerowie autokaru, albo turyści."
Jest taki w Helu plan, aby w rejonie Małej Plaży zrobić porządek i sprzedać teren pod inwestycje. W roku ubiegłym zgłosiło się do kupna parę firm z zamiarem zainwestowania w działkę. Plany były bardzo śmiałe, mówiąc w skrócie - każdy kupujący widział tu interes w mniej lub bardziej zawoalowanej formie polegający na ogrodzeniu terenu i wybudowaniu budynków z widokiem na zatokę. Żaden z inwestorów nie przejmował się tym, że budynki stojące przy plaży będą w drugiej linii od wody, a ich mieszkańcy i spacerowicze stracą szansę na oglądanie plaży i morza. Chciano kupić widok warty każdych pieniędzy. Nasz widok - publiczny. Od tej chwili idąc ulicą Portową oglądalibyśmy my i inni turyści ściany elewacji domów. Widok zatoki byłyby tyko dla tych, którzy wykupiliby kwatery lub usługi w postawionych budynkach. To trochę tak, jak gdyby Zakopane przysłaniało sobie i turystom widok na Giewont.
Powinniśmy wszystko uczynić, aby bulwar nadmorski miał naturalne przedłużenie spacerowego traktu ulicą Portową aż do terenu wojskowego portu. Mała Plaża, uporządkowana i zrekultywowana do stanu z lat przynajmniej 40 - 60, powinna być wolna od zabudowy i służyć swym widokiem i naturalnością na pożytek wszystkim mieszkańcom miasta i letnikom. Służąc im swym krajobrazem, najlepiej zaspakajać ich uświadomione lub nie potrzeby estetyczne. Przyjadą po raz wtóry i przyciągną następnych. Wychodząc tu na spacer z innych helskich pensjonatów, będą mogli podziwiać unikalny w Polsce widok. Zarobimy na tym wszyscy, a nie tylko właściciel działki.
Teren Małej Plaży i jej wydmowego zaplecza powinny zostać własnością publiczną. Biednym jest i biedniejszym będzie ten - kto tego nie rozumie.
Z żadnego miejsca w Polsce nie ma tak dobrego widoku na Zatokę Gdańską i jej zachodnie wybrzeże, jak z Helu.
K. E. Skóra