2004.12.13, "Gwałt na Latarnii"

GWAŁT NA LATARNII

Tytuł cokolwiek sensacyjny, ale gwałt jest zawsze ponurym wydarzeniem niezależnie od tego kogo dotyczy. Można napisać o człowieku okradzionym z marzeń po latach uczciwej pracy w służbie morza, można napisać o gwałcie na dziedzictwie helskiej ziemi, mozna pisać o gwałcie przyzwoitości, etyki w służbie płytkiej ideii i ograniczonego pojmowania interesu miasta. Karol Olgierd Borhard pisał o latarni morskiej, że będąc w pobliżu należy jej podziękować. Dotykając ręką muru podziękować za te wszystkie niepewne noce kiedy jej światlo było przewodnikiem w zaoczeniu zawsze groźnego lądu. Teraz kiedy satelity nam bezgłośnie pikają nad głowami, znaczenie latarni morskiej podupada, ale i ja jeszcze pamiętam czasy kiedy załzawionymi oczyma usiłowałem przebić mur mgły czy ciemności w nadzieii ujrzenia światła, wzmocnionej soczewką tysiącwattowej żarówki. Latarnia w Helu świeciła izofazowo w okresie ośmiu sekund. Przez dziesiątki lat, wraz z latarnią na Górze Szwedów tworzyły parę, bezpiecznie prowadzącą z Bałtyku na redy Gdańska, Gdyni i Helu. Po dramatycznej dewastacji Góry Szwedów, została tutaj jedna latarnia, która zmienioną charakterystyką, regularnie na pięć i co pięć sekund rozświetla czubki sosen nad dachem mojego domu. Mam bowiem to szczęście, że wyrastałem w cieniu Latarnii, dwieście metrów na północ od jej wieży.

Latarnia to wieża, budynki i ludzie. Obecna wieża pochodzi z 1942 roku i została zbudowana w czasie wojny w miejsce wysadzonej we Wrześniu poprzedniczki z 1827 roku. Budynki to agregatorownia, gdzieś z końca lat trzydziestych XX wieku i kryty dachówką dom mieszkalny latarników; oryginalne zabudowania z początków wieku XIX, wraz z szopką gospodarczą i zachowanym do dzisiaj bunkrem-piwnicą na zapasy oleju rzepakowego, którym było pędzone pierwsze światło helskiej Latarnii.

Ludzie - przez ostatnich czterdzieści lat przez dyżurkę w agregatorowni przewinęło się trochę osób, ale dla mnie trzonem załogi pozostaną w pamięci zawsze pp. Wazdrag, Bhemke, Brojek i Adrian. Czterech ludzi, wraz z rodzinami, odpowiedzialnych za conocne sprawne funkcjonowanie rozmaitych urządzeń; świateł główek portowych, świateł nabieżników na półwyspie od Helu po Juratę, buczkow mgłowych, latarnii na Górze Szwedów, masztu sygnałowego. W latach kiedy wyposażeniem radiowym większości kutrów i łodzi rzadko bywał nawet najprostszy radioodbiornik, ten maszt pełnił ważną funkcję przekazywania ostrzeżeń wiatrowych. W dzień kodem figuralnym, w nocy systemem kolorowych, początkowo naftowych, świateł. Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych okolice latarnii, domu latarników, mojego domu, masztu sygnałowego to były okolice odludne. Do miasteczka stąd było ponad kilometr marną ścieżynką poprzez las. Nastrój sztormowych nocy oddaje to co napisałem kiedyś przy innej okazji:

Trzysta metrów na pólnoc od latarni stał maszt sygnałowy; kratownicowa nitowana konstrukcja ze smukłą reją u topu, na której w sztormowe noce czerwieniały naftowe lampy optycznych ostrzeżeń. Jako mały szczeniak stałem wraz z ojcem u stóp tego masztu. Wczesny, grudniowy, zmrok roziskrzył czarne niebo tysiacami mroźnych gwiazd a huk przyboju zaczynającego się sztormu głuszyl klekot zapadki ręcznej windy, którą dyżurny latarnik do tych gwiazd dorzucał kolorowe grono własnych świetlnych punkcików. Ten mocny maszt, te kolorowe światła, dotyk sukna płaszcza Taty, za które trzymałem, dawał świadectwo pewności i spokoju w tym diabłem podszytym szaleństwie żywiołów wiatru i wody. Solidne oparcie na skrawku lądu wśród wzburzonego morza.

Latarnikiem wciągającym światła z tego wspomnienia był p. A.Brojek, ten sam, który dwadzieścia lat później na automatyczny sygnał, że nie działa latarnia na Górze Szwedów, ruszył jesienną nocą przez las sprawdzić uszkodzenie. Dotarł do wieży i wpadł w pułapkę zastawioną przez bezmyślnych wandali, którzy zniszczyli pomieszczenie laterny. Tam gdzie przedtem była podłoga nad kilkumetrową piwnicą nie było nic. W ciemnościach latarnik zawisł na stalowej szynie konstrukcji stropopodłogi i resztką sił wisiał tak przez długi czas. Koledzy znaleźli go kilka godzin później na dnie piwnicy gdyż gdy już sił nie starczyło spadł w doł dotkliwie się raniąc. W sumie - nic wielkiego, tylko to coś co Anglicy nazywają, duty a co na polski przekłada się jako - obowiązek. Wiadomości Żeglarskie odnotowały, że Góra Szwedów nie pali, po kilkunastotygodniowej rekonwalescencji latarnik wrócił do pracy.

Nie ma już dzisiaj latarni na Górze Szwedów, nie ma masztu sygnałowego, buczków, światła w porcie są wysoce autonomiczne. Zmarli panowie Wazdrąg, Bhemke i Adrian, ku utrapieniu Urzędu Miasta w Helu pozostał pan A.Brojek z rodziną i synem, który podjął pałeczkę i też jako latarnik dogląda teraz światła, chociaż to światło jest już zautomatyzowane i praktycznie nie wymaga obsługi. Chciałbym przypomnieć, że jakoś tak rok czy dwa lata temu na Wyspach Brytyjskichzaprzestał pracy ostatni latarnik a wszystkie światła są automatyczne. Proces ten trwa i w Polsce, nie jest dramatyczny, stopniowo, wraz z przejściem pracowników na emerytury zmniejsza się obsady latarń, zmniejsza się też majątek Urzędów Morskich w postaci latarniczych mieszkań służbowych. Majątek ten przechodzi na rzecz tzw. czystego Skarbu Państwa, potem z kolei na rzecz gminy, tak jak się to stało w Helu. Intencją Urzędów Morskich było przekazanie posesji latarnikom, którzy te odosobnione domki zamieszkiwali przez dziesięciolecia pełniąc tą odpowiedzialną, ale też i monotonną, nisko płatną służbę. Ustawodawstwo zdecydowało inaczej i droga do wykupu domu, który przez dziesięciolecia przywykło się uważać za własny, zresztą inwestując tu i ówdzie, dbając etc. wiedzie przez gminę. A gmina w Helu nie chce sprzedać domu latarnikowi. Nie chce i już. Dlaczego? Bo ma w tym interes, bardzo krótki interes. Śmiałym i bezmyślnym pociągnięciem kreski podzielono wydzieloną dwieście lat temu działkę na cztery działki - z przeznaczeniem na zabudowę pensjonatową. Wbrew opinii powiatowego konserwatora zabytków, opierając się na niezbyt legalnej opinii konserwatora Wojewódzkiego, który ją wydał nie oglądając terenu, wbrew protestom mieszkańców Helu, w tym moim: http://www.przyjacielehelu.org/latarnik/art07.htm podzielono unikalny zabytek na banalne działki. Piętnastego grudnia ma się odbyć spotkanie p. Burmistrza Helu M.Wądołowskiego z Wojewódzkim i Powiatowym konserwatorem zabytków, uprzedzając to spotkanie i ewentualnie wynikające z niego konsekwencje p. Burmistrz nakazał swoim służbom fizyczne podzielenie działki blaszanym płotem. Co dokonano dziewiątego grudnia z rana w sposób, którego nie będę przymiotnikował nie chcąc narazić się na zarzut pomówienia.

Pan Burmistrz działa metodą faktów dokonanych a atmosferę w której się to odbywa świetnie oddają wpisy do księgi gości internetowej strony ratusza w Helu: http://www.hel-miasto.pl/scripts/hel-goscie-pokaz.cgi

Pan Burmistrz dał ogłoszenie o sprzedaży jednej z tych nowowydzielonych działek, tej na której znajdują się zabudowania gospodarcze, które wraz z domem latarnika tworzą unikatowy i chyba najstarszy obecnie na ziemiach polskich kompleks latarniany z poczatkow XIX wieku. Pisze w tym ogłoszeniu, że zabudowania można zburzyc no i oczywiście korzystać śmiało z sadu p.Brojka, bo ten rodzi doskonałe owoce. Dla mnie to jest barbarzyństwo, zarówno kulturowe jak i ludzkie.

Piszę tutaj by sprawę nagłośnić, by ten jawny gwałt nie odbył się w ciszy. Piszę o p. Brojku bo go znam od dziecka, bo wiem jak bardzo go zabolało pismo w lokalnej prasie gdzie p.Burmistrz Wądołowski przyrównuje zupełnie bezpodstawnie tego zasłużonego i skromnego człowieka do pijaków i mętów. Wiem jak zabolał go nakaz eksmisji z zajmowanych od kilkudziesięciu lat pomieszczeń gospodarczych, czyli usunięcie opału donikąd w grudniu przed zimą. Wiem jak bardzo pielęgnował sad i podwórko, które teraz są oszpecone ochydnym, blaszanym płotem. Bo wiem jak wielką stratą kulturowa będzie zniszczenie jednego z niewielu żywych zabytków w Helu.

Hel jest magicznym miejscem, przyciągającym co roku do swego portu tysiące żeglarzy, którzy nie mogą się tam nawet spokojnie wysikać, bo toaleta w porcie jest zamykana po godzinie 22. Myślę, że teraz juz wiadomo dlaczego - toaleta w porcie nie interesuje p. Burmistrza. Nie interesują go ogromne możliwości jakie potencjalnie tworzy w Helu zapowiedziana likwidacja garnizonu, która pozwoli miastu odzyskać na powrót wiele atrakcyjnych terenów budowlanych. Ale to ma być za dwa-trzy lata, pan Burmistrz tego nie zdyskontuje, bo już szans na nastepną kadencję nie ma żadnych. W związku z tym dla wykazania się czymkolwiek, woli trwonić wspólne dobro i budować swoje papierowe osiągnięcia w oparciu o krzywdę ludzką.

Mnie to mierzi.

Jarosław Czyszek
Artykuł ukazał się w portalu Sail-ho dnia 13.12.2004
do góry