2004.12.24, "Wyspa"

WYSPA

czyli list otwarty do Burmistrza Helu Pana Mirosława Wądołowskiego

Hel jest wyspą.
Są różne wyspy. Te ze złotym piaskiem plaż, gdzie biały przybój i drzewa kołysane bryzą, te skaliste i niegościnne, pokryte lodem i smagane wiatrem, który nie pozwala wyrosnąć żadnej roślinie prócz mchu i porostów. Są wyspy dziewicze i takie, które człowiek przekształcił swoją ręką. Alcatratz też jest wyspą.
Z lotu ptaka i wakacyjnych widokówek Hel zdaje się podobny tym rajskim. W miarę jak obniżamy loty, szczegóły stają się wyraźne, rajskość zanika a atmosfera coraz bardziej ponura.
Nie bawiąc się w socjologa, gołym okiem widać, że społeczność miasteczka jest zdezintegrowana. Jedyne wyraźne grupy wspólnoty interesów widać przed sklepami z wyrobami monopolowymi w postaci zebrań pijaków, a także, w co ciemniejszych rejonach, po zmroku, grupek helskiej młodzieży bez celu za to głośno i spontanicznie poruszających się kursem na piwo i narkotyki. To widać, prócz tego ziąb i wiatr hula po ulicach. Tylko podświetlone zarysy okien świadczą, że ktoś tam za zasłonami żyje, kładąc się do snu przed kolejnym, mrówczym dniem pracy na chleb czy nauki na lepsze jutro.
Złożyły się na to różne przyczyny. Hel w XX wieku przeżył wiele; Traktat Wersalski, militaryzację, wojnę, ewakuację, czterdzieści pięć lat komunizmu.
Cała ludność miasteczka trzykrotnie uległa pełnej wymianie, zerwane zostały więziu kulturowe, ciągłość historyczna, objawiała się różnorodność postaw.
Życie garnizonowe nie sprzyja zapuszczaniu korzeni. Dzisiaj piaski Helu, jutro być może gdzie indziej. Zawsze możliwy awans - do Gdyni. Upadek rodzimego rybołówstwa, wielomiesięczne kontrakty, redukcja garnizonu, związana z tym redukcja zatrudnienia. Większość mieszkań w betonowych klitkach bloków. Wszystko to dezintegruje, nie tworzy wspólnego celu i wspólnej wizji przyszłości. Żyje się z dnia na dzień z nadzieją, że przyjdzie sezon i uda się dorobić na jakim straganie. Może ktoś z zewnątrz - ktoś kto zbudował pensjonat czy wynajmuje łódki na plaży, zatrudni, pozwoli dorzucić parę marnych groszy do niezbyt grubej sakiewki. Hel to wyspa. Latem szosa zapchana, zimą śliska i zasypana śniegiem, statki i wodoloty za drogie, pociągów coraz mniej, busy małe i niewygodne. Dusimy się we własnym sosie. Sprawy niewielkie i oczywiste, chociażby takie jak skrawek ziemi koło Latarni budzą emocje normalnie zarezerwowane dla rzeczy wielkich. Jak Kargul z Pawlakiem, co to na kresach zabijali się o kawałek ziemi szeroki na dwa palce nie zauważając, że cały wielki świat, tam za górką, przepływa mimo.
Siedzimy w saku. Zżerają nas własne uprzedzenia, poczucie własnej ważności, poczucie własnej misji, nieomylności i trwania zębami przy swoim, nie przeczuwając nawet, że z tej mozaiki, gdyby tylko chcieć, udałoby się poskładać jakąś strawną dla wszystkich całość.
Piszemy w folderach, że Hel to plaże, sosnowy bór, swoisty mikroklimat i ciąg uroczych knajpek ulicy Wiejskiej, zachody słońca za Gdynią na tle Zatoki. To dla turystów, a co dla nas? Sina mgła na drugim brzegu morza widocznego gołym okiem, do którego jednak trzeba jechać osiemdziesiąt kilometrów? Smutek wydm porośniętych lichą trawą przyprawiający o melancholię na skraju szaleństwa? Zasikane bunkry i zerwany kapsel butelki piwa w lesie za ławką typu FAKT?
Gdzie ta świetlana przyszłość i gdzie te sprawy, które można brać w swoje ręce? Jeszcze jeden kiosk? Jeszcze jeden spożywczy?
Nic dziwnego, że pozostają kłonice. Jeśli nie dosłownie, to nieomal. Poranne najazdy BUDOWNICZYCH PŁOTÓW na Latarnię Morską, znienacka wypad z buchwelem WYCINACZY DRZEW na inny kawałek helskiej ziemi. Z jednej strony łzy i ciężkie słowa pod adresem URZĘDU, z drugiej strony poczucie misji i ciężkie słowa pod adresem bezrozumnej tłuszczy. Zapasy z perspektywy ciut dalszej może nawet zabawne, gdyby nie marność ludzkich losów tam w tle za kulisami.
Walki mikrusów, śmieszne i krwawe zarazem.
Szanowny Panie Burmistrzu, helska wyspa z dwoma miesiącami letniego sezonu, marną i daleką do cywilizacji szosą, ze społecznością rozbitą na atomy i bez jednego wspólnego celu, to wyzwanie dla giganta. Zarysować perspektywę przyszłości, scalić w jedno, pozbierać w jedną rzekę strumyki losów ludzkich, by jedną myślą pracowały dla siebie i następnych pokoleń TO JEST WIELKA SPRAWA. Wielkie sprawy wymagają wielkich ludzi. Nie jest wielką sprawą bój o tysiąc metrów działki, który zniszczy dwustuletnią historię helskiej Latarni, nie jest wielką sprawą następne dwa tysiące metrów wyrwane Obserwatorium Geofizycznemu, o którym w folderze wydanym za miejskie pieniądze ktoś z dumą pisze, że to pierwsza i sławna placówka naukowa w Helu. Nie jest wielką sprawą przesunięcie granicy tej czy drugiej działki o dwa metry w prawo czy sześć w lewo. To nie są sprawy warte zlekceważenia, chociażby jednego człowieka. To nie są sprawy na tyle wielkie, by brać na swe barki ciężar ludzkiego złorzeczenia, przekleństwo rozpaczy.
Sprawna komunikacja z lądem po drugiej stronie Zatoki, port, który będzie gościnną i bezpieczną przystanią, wykształcenie młodzieży, które da jej uczciwe umiejętności na życie zamiast li tylko obowiązkowego zaświadczenia, kino, w którym był teatr, a którego nie ma, basen, który jest a podobno nigdy nie był. Zagospodarowanie daru od niebios, jakim jest zwolnienie przez wojsko hektarów terenu, w tym skrawków ziemi, których legenda jest znana każdemu dziecku w Polsce. Kończą się czasy, kiedy miasto dusiło się pomiędzy kolczastymi płotami. Płotów zresztą nie ma już dawno, w bojach o skrawek plaży, łąki, posesji koło latarni została już tylko zadrutowana kolczasto mentalność. Hel wymaga strategii nie taktyki pełzania od dołka do dołka. Nie da się planować bez społeczeństwa. Społeczeństwo, które w wolnych i bezpośrednich wyborach wybrało swojego burmistrza ma prawo oczekiwać, że z troską pochyli się on nad losem każdego obywatela. Wszystkich razem i każdego z osobna. Bo taka jest rola przewodnika. W społeczeństwie obywatelskim słowo WŁADZA ma czysto hasłowy charakter.
Bo WŁADZA jest po to, by tak organizować życie społeczne, aby społeczność rosła w dostatek dostatkiem każdego jej uczestnika.
Tego jeszcze w Helu nie wiedzą. Mam wrażenie, że po obu stronach barykady, bo to, że barykada taka pomiędzy WŁADZĄ a społecznością pracowicie jest budowana raczej nie ulega dzisiaj wątpliwości. Także chyba i to, że maluczko, maluczko, a społeczność znajdzie swój wspólny cel w zwalczaniu WŁADZY właśnie.
Szanowny Panie Burmistrzu, wydrapywanie kawałków ziemi, oparte na krzywdzie ludzkiej dla zacerowania jakiejś dziury w przykrótkim budżecie do niczego dobrego nie prowadzi.
Zwalczanie URZĘDU dla samego zwalczania też nic, prócz zgliszcz, nie przyniesie. Proszę Pana, by z ludźmi rozmawiać, dawać swoją argumentację, wysłuchać drugiej strony, dogadywać się i podejmować mądre decyzje, aby pańska władza była naszą własną. To nie jest proste, ale też na urząd burmistrza nie nadają się prości ludzie. Ma Pan szansę dobrze zapisać się w historii Helu, bo Hel teraz musi podjąć niebanalne zadania, jakie nigdy jeszcze przed nim nie stały.
Kilka miesięcy temu, na łamach HELSKIEJ BLIZY pytał się pan publicznie, kto to jest ten Czyszek? Ten handlarz spod Latarni, co samozwańczo chce pisać historię. Otóż, panie burmistrzu, historia pisze się sama, czynami nas wszystkich i każdego z osobna. Nie mam żadnego wpływu na to, czy będzie zła czy dobra, dzisiaj to raczej w pańskich rękach, ja nic nie znaczę, tyle tylko co - obywatel.

Szanowny Panie Pałkowski.
Starliśmy się słownie na stronach internetowych helskiego magistratu.
Odrzucając przymiotniki, w pełni podtrzymuję to, co tam napisałem. Nie obawiam się procesu sądowego, bo sądy między innymi po to istnieją, by ocenić po czyjej stronie jest racja, obiektywnie i bez tej nuty emocji, która każdorazowo towarzyszy stawianiu rozmaitych barier i burzeniu tego co nie powinno być zburzone. Uważam, że zburzenie tych zabudowań jest gwałtem na historii i gwałtem na człowieku. Nie widzę żadnych wyższych i wspólnych celów, które ten gwałt, nawet jeżeli odbywa się w majestacie prawa, miałyby usprawiedliwiać. Rozumiem, że jako urzędnik musi Pan stawać po stronie Urzędu. Nie rozumiem formy, ale staram się zrozumieć intencje Ze swej strony nie będę sądu tym niepokoił.

Jarosław Czyszek
Artykuł ukazał się w "Helskiej Blizie" nr 186/187 z dnia 24.12.2004
do góry