LOTNISKO NA HELU

Było czy nie było? (cz. II)

Wracam do książki Pana Edmunda Kosiarza, która w dalszych rozdziałach zajmuje się działaniami bojowymi na Bałtyku, od stycznia 1945 do końca wojny. Ciekawa lektura.
Siły niemieckie na Pomorzu i Prusach Wschodnich (około 1,5 mln żołnierzy) po rozpoczęciu radzieckiej ofensywy styczniowej znalazły się w gigantycznym kotle. Armia Czerwona ruszyła w kierunku Odry i zaczynała zagrażać Berlinowi. Nie doszło do przewidywanej przez strategów niemieckich uporczywej obrony południowego brzegu Bałtyku wraz z jego potencjałem gospodarczym, bazami morskimi i ośrodkami przemysłowymi pracującymi na rzecz sił morskich. Dla Związku Radzieckiego ważniejsze było jednak zdobycie Berlina przed aliantami zachodnimi. Strategicznym zadaniem dowództwa niemieckiego stało się więc teraz ewakuowanie sił zbrojnych z rejonu wschodniego i południowego Bałtyku, do portów zachodnich z przeznaczeniem do obrony, w pierwszym rzędzie, stolicy Rzeszy oraz wewnętrznego obszaru Niemiec. Zadanie to można było zrealizować w oparciu o znajdujące się na Bałtyku, a ściągnięte z morza Północnego i Norwegii, znaczne nawodne siły morskie, głównie poprzez porty Kłajpedy, Pilawy (Bałtijska),Elbląga, Gdyni, Gdańska, Świnoujścia i Szczecina.
Działanie to rozwinięto na wielką skalę. Konwoje w osłonie jednostek Kriegsmarine szły na zachód nieprzerwanie. Przeciwdziałały im siły morskie i lotnictwo morskie Floty Bałtyckiej.
Właśnie o ostatnich tygodniach wojny na Bałtyku traktują kolejne rozdziały książki E. Kosiarza . Jest to pasjonująca lektura, zwłaszcza dla kogoś, kto jak ja, był naocznym świadkiem tych wydarzeń.
Mam jednaj pewną istotną uwagę. Otóż w dwóch rozdziałach o walkach w Zatoce Gdańskiej pojawia się informacja o tym, że na Helu i w Pilawie Niemcy wybudowali tymczasowe lotniska, na których utrzymywali samoloty bojowe do walki z lotnictwem radzieckim.
Według tej informacji ilość samolotów ściągniętych z Gdańska i Rumi na lotnisko helskie wynosiła około setki myśliwców. Tak nie było. To nie jest prawda. Autor książki, Pan Edmund Kosiarz, którego bardzo cenię za działalność literacką, chyba zbyt zaufał (sądząc po załączonej bibliografii) źródłom radzieckim, które nie wiadomo, na jakiej podstawie zamieściły tę informację. Byłem w Helu przez całą wojnę aż do kapitulacji, kiedy to dnia 9 maja 1945 roku na wieży kościoła katolickiego pojawiła się biała flaga.
Błąd ten powtórzony jest przez Pana Tadeusza Piątkowskiego w jego informatorze turystycznym "Półwysep helski" - KAW Gdańsk 1988.
Faktem jest, że Niemcy podjęli decyzję o budowie lotniska polowego. Była to jednak decyzja spóźniona i lotniska nigdy nie ukończono. Przebieg budowy, wg mojej pamięci, był następujący:
W połowie lutego lub na początku marca 1945 roku (nie było już śniegu) poranną ciszę przerwały trzy potężne wybuchy w rejonie helskich łąk. Pognaliśmy w tym kierunku.
W powietrzu unosiły się już tylko nikłe chmury pyłu, a z pola widzenia zniknęły, jedna piętrowa willa z czerwonej cegły i dwa nieduże domy z białej cegły. Budynki zostały wysadzone w powietrze, a przy gruzowisku pracowała liczna grupa jeńców radzieckich. Ładowali oni gruz na furmanki i wywozili do pobliskiego lasu tworząc gruzową pryzmę w rejonie dzisiejszej hodowli norek (ok. 200 m od Domu Rybaka). Teren błyskawicznie wyrównano. Wysadzone domy były jedynymi obiektami stanowiącymi przeszkodę w położeniu pasa startowego, który, jak się później okazało, przebiegać miał wzdłuż helskich łąk, od ulicy Bałtyckiej w kierunku dzisiejszego Klubu Garnizonowego. Dzisiaj to sobie trudno wyobrazić, ale wówczas nie było ul. Żeromskiego ani Steyera. Nie było Klubu Garnizonowego, kinoteatru "Wicher" ani Domu Rybaka. Nie było także zabudowy mieszkalnej przy ulicach: Bałtyckiej i Leśnej. Jedynym stałym obiektem był kościół katolicki.
Na skraju lasu, w niewielkiej odległości od owego kościoła, gdzie dzisiaj znajduje się Ośrodek Wczasów Wojskowych, pojawiła się niespodziewanie dziwna maszyna z cienkim wysokim, rurowym kominem, z którego niebawem zaczęły unosić się kłęby jasnego dymu. Wiedzieliśmy z własnego doświadczenia, że dzieje się tak przy spalaniu mokrego drzewa.
Dziwne i nieznane urządzenie przypominało kopcący holownik, wyjęty z morza i posadowiony na helskich łąkach. Maszyna miała jednak duże metalowe koła jezdne, a na każdym boku, po jednym dodatkowym kole napędowym. Koła te służyły do napędzania innych, nieznanych nam, urządzeń za pomocą pasów transmisyjnych.
Te inne urządzenia to, jak się później okazało, piły do cięcia wzdłużnego i poprzecznego.
W sumie był to więc "lokomobil" - kocioł i maszyna parowa na prostym podwoziu do przemieszczania w niewielkim obszarze, który służył do napędu prostego traka polowego.
Wokół tego tartaku zaczęły rosnąć stosy pni sosnowych, które dostarczali, wlokąc je lub niosąc na własnych ramionach, grupy jeńców radzieckich. Sosnowe pnie pochodziły z pobliskiego lasu. Na wyrębach pozostawały gałęzie, a do tartaku trafiały same pniaki.
Grubsze - szły do traka, który zamieniał je w belki - kantówki (mniej więcej 10x10 cm) o długości ok. 3 m. Cieńsze pnie zaś wędrowały na piły tarczowe i były cięte w poprzek na słupki o długości ok. 25 cm. Tak powstały budulec transportowano furmankami w rejon położony pomiędzy ulicami Leśną i Bałtycką.. Jakaś grupa pomiarowa coś mierzyła, wbijała słupki, zmieniała, poprawiała. Zaczęto usuwać darń i układać pierwsze kantówki w kwadraty o boku około 3 m, które ciasno wypełniano słupkami stawianymi pionowo. Tak ułożony budulec uszczelniano piaskiem i polewano wodą. Stało się jasne. Niemcy budują lotnisko.
W pierwszych dniach postęp prac był znaczny. Później zaczęły występować przestoje.
Wykonawców, przeważnie jeńców radzieckich, przerzucano do innych, koniecznych prac.
Widzieliśmy ich przy rozładunkach w porcie rybackim i przy budowie pomostów ewakuacyjnych do cumowania środków przewozowych (kutry, motorówki, szalupy),którymi przewożono wojsko, ludność cywilną i sprzęt do stojących na kotwicy statków.
Potem znowu ruszało "lotnisko", ale z przerwami. Wydłużała się szachownica z belek wypełniona jasnymi belkami sośniny. Zarysował się wyraźnie pierwszy odcinek, około 50 m, pasa startowego. Występowały jednak utrudnienia. Sytuacja bojowa na wybrzeżu gdańskim stawała się coraz bardziej niekorzystna dla Niemców. Zajęcie Gdyni i Gdańska umożliwiło prowadzenie ostrzału artyleryjskiego Helu przez zatokę i bezkarne ataki lotnictwa morskiego Floty Bałtyckiej z lotnisk Kłajpedy, Gdyni i Gdańska.
Hel zakorkowany był jednostkami Wehrmachtu i, uciekającą przed Armią Czerwoną, ludnością cywilną. Mówiło się, że pod każdą sosną jest wygrzebany dołek z, szukającymi schronienia, ludźmi. Każdy pocisk był celny. Każda seria z samolotu - śmiertelna.
Żniwo śmierci było ogromne. Masowe groby powstawały między wydmami za cmentarzem.
Morze oddawało trupy z zatopionych przez Rosjan statków i okrętów.
Budowa pasa startowego postępowała coraz wolniej, aż pod koniec kwietnia całkowicie się zatrzymała. Rosjanie byli na przedpolach Berlina. W powietrzu niepodzielnie panowało lotnictwo radzieckie. Obrona przeciwlotnicza nie podejmowała działań, świadoma skutków uderzeń odwetowych.
Ostatecznie, dziwny, drewniany pas startowy o szerokości kilku metrów, osiągnął długość około 120 m i doprowadzony został do rejonu dzisiejszego Domu Rybaka. Nie miał, zatem wystarczającej długości.
Żadnych myśliwców czy innych latających maszyn bojowych ze znakami czarnych krzyży nigdy w Helu nie widzieliśmy. Sto myśliwców, o których mowa w cytowanych źródłach, nie mogło ujść uwadze naszej kilkuosobowej "grupy oporu". Ponadto taka ilość samolotów wymagałaby chociażby minimalnego zabezpieczenia materiałowo -technicznego i kwatermistrzowskiego, dla samolotów i załóg latających. W dniu kapitulacji i bezpośrednio po nim nic takiego nie zauważono. Nic, dosłownie nic, co mogłoby świadczyć o aktywnym działaniu lotnictwa hitlerowskiego z polowego lotniska w Helu.

Na koniec mała dygresja. W dniu 9 maja 1945 r., kiedy kapitulacja Niemiec stała się faktem, około godziny 14-tej, drogą od portu wojennego wtoczyły się pierwsze ZIS-5, popularne lekkie ciężarówki wojsk lądowych. Samochody obsadzone były bardzo młodymi żołnierzami o azjatyckich rysach (pewnie poborowi z Kazachstanu lub sąsiednich republik). I stała się rzecz dziwna. Na małej polanie leśnej obok nieskończonego pasa startowego, tuż obok willi "Bronka", stały trzy małe samoloty ze znakami Luftwaffe.
Nie potrafię ich dzisiaj dokładnie scharakteryzować. Z pewnością jednak nie były to samoloty bojowe. Z tego, co pamiętam, były to małe jednopłatowe i jednomiejscowe samoloty łącznikowe bez uzbrojenia. Budziły nasze szczególne zainteresowanie, ponieważ były czymś zupełnie nieznanym. Na wojennym niebie widzieliśmy dziesiątki maszyn bojowych, ale takich i tak zupełnie z bliska - nigdy. Przez kilka pierwszych powojennych dni Rosjanie trzymali przy nich posterunek i nasze marzenia o dotknięciu choćby, nie mogły się spełnić.
Potem nagle posterunek został zdjęty, ale przed odejściem wartownicy zniszczyli bagnetami poszycie skrzydeł i kadłuba. Okazało się, że poszycie to wykonane było z płótna.
Nareszcie mogliśmy "polatać". Siedzieć w kabinie, czytać przyrządy pomiarowe, manewrować wolantem. Nie trwało to jednak długo, bowiem samolociki zaczęły się "rozchodzić". Powracającym na Hel mieszkańcom wszystko się przydało. Tak więc w ciągu niewielu następnych dni leśna polana opustoszała doszczętnie. Części samolotu, przyrządy, wyposażenie, wszystko to stało się przedmiotem handlu wymiennego.
Pamiętam, że marzyło mi się śmigło. Było jednak poza moimi możliwościami. Krążyło przez jakiś czas między starszymi chłopcami i w końcu wyjechało gdzieś z Helu. Coś jednak udało się zdobyć.
Najpierw jedno kółko ogonowe a potem, za zdobyczną rakietnicę - drugie.
Kółka te posłużyły do zbudowania małego jednoosiowego wózka z dyszelkiem, który to wózek przez wiele lat służył jako taksówka bagażowa. Przeważnie używany był do przewożenia z dworca lub, później, z przystani żeglugi, najróżniejszych ładunków, z kozami, prosiakami czy owcami włącznie. Potem wózek niestety się rozleciał a mnie udało się na pamiątkę zachować jedną oponę z napisem DUNLOP. Jest w moim domu już ponad 30 lat i przypomina o niemieckich samolotach. (patrz zdjęcie).
Podobnie jak wspomniane samolociki, i równie błyskawicznie, zniknęło"lotnisko".
Pas startowy z belek i sosnowych klocków stał się dla mieszkańców nieocenionym magazynem opału.. Łysa, piaskowa polana, jaka ukazała się po wybraniu drewna szybko pokryła się trawą i po lotnisku wkrótce nie było śladu. Miejsce to znowu stało się łąką do wypasu domowych zwierząt.
Często patrząc na moje kółko z ogona samolotu zastanawiam się, jakie były plany dowództwa niemieckiego na Helu w ostatnim okresie przed kapitulacją. Do jakich celów przewidziano te trzy lekkie, nieuzbrojone samolociki. Co wykluczyło ich ewentualne bojowe wykorzystanie. Pozostaje przekonanie, że być może miały w ostatniej chwili kogoś lub coś wywieźć z Helu. Dotychczas nie natrafiłem na żaden ślad dotyczący tego wojennego epizodu.
Może ktoś coś wie na ten temat

Lucjan Kurgan

do góry